Bigos gotuję raz w roku, pod koniec listopada. Dużą porcję, żeby starczyło na "zaś". Bigosu przez wielkie "B" nie da się ugotować w jeden dzień. Zanim mój tegoroczny osiągnął pożądany aromat gotowałam go niemal tydzień ale efekt wart jest poświęconego czasu.
składniki:
1 1/2 kg białej kapusty
1 1/2 kg kapusty kiszonej
1 kg łopatki
1/2 kg karkówki
1/2 kg żeberek
3 liście laurowe
10 owoców ziela angielskiego
5 jagód jałowca
sól, pieprz
20 g suszonych grzybów
2 łyżki powideł
wykonanie:
Kiszoną kapustę włożyłam do garnka, podlałam niewielką ilością wody i dusiłam do miękkości. Ponieważ nie była zbyt kwaśna nie odciskałam nadmiaru soku ani jej nie płukałam. Dla aromatu dodałam skóry z wędzonego boczku (odcinam je i zamrażam, wykorzystuję do bigosu, fasolki po bretońsku czy grochówki).
Białą kapustę poszatkowałam, włożyłam do drugiego garnka, lekko osoliłam, podlałam odrobiną wody i dusiłam. W tym czasie umyłam mięso, łopatkę i karkówkę pokroiłam w kostkę, żeberko zostawiłam w całości. Mięso dołożyłam (bez podsmażania) do kapusty i dusiłam wszystko do miękkości.
Następnego dnia połączyłam obie kapusty (wcześniej obrałam żeberko z kości), dodałam wszystkie przyprawy oraz grzyby (bez namaczania, tylko lekko pokruszone) i gotowałam prawie dwie godziny. Po tym czasie przykryłam bigos i wystawiłam na balkon (żałując tylko, że nie było mrozu). Kolejny dzień - to znów odgrzewanie i gotowanie bigosu co najmniej dwie godziny. Proces ten powtarzałam od wtorku do soboty. Uwierzcie, bigos naprawdę wymaga czasu i cierpliwości. Dziś przełożyłam bigos do plastikowych pojemników i zamroziłam. Za jakiś czas znów najdzie mnie na niego ochota i wtedy będzie jak znalazł.